poniedziałek, 6 maja 2013

ROZDZIAŁ I "Dobrzy ludzie śpią lepiej niż źli, ale złym lepiej się wstaje."

Dobrzy ludzie śpią lepiej niż źli, ale złym lepiej się wstaje.



~Elena~
 
-Elena! Masz gościa- w domu Gilbertów rozległ się donośny głos mamy.

Dziewczyna westchnęła ciężko. Nie przerwała jednak wycinania dekoracji na bal szkolny. Powinna to jeszcze dzisiaj skończyć i zanieść do liceum. Czas wprowadzić ostatnie korekty w dekoracji sali. Ona, jako przewodnicząca samorządu jest odpowiedzialna za takie rzeczy. Nie raz ją to męczy, ale lubi dbać o wystrój. Zawsze wykorzystuje swoje pomysły. Zazwyczaj wpada w trans i nawet dobrze się przy tym bawi. Dzisiaj jednak czuła się znużona i nie na siłach do zabawy w kreatorkę.
Jej uwagę przykuła postać uradowanej blondynki, która stała w progu pokoju. Elena odłożyła nożyczki odwracając się w kierunku przyjaciółki. Zmęczona posłała jej lekki uśmieszek. Cieszyła się, że przyszła. W końcu mogła choć na moment oderwać się od obowiązków.
-Elena, szykuj się. Zaraz wychodzimy.- posłała brunetce diaboliczny uśmieszek.
-Co? Gdzie?- zaskoczyła Gilbertównę.- Caroline, nigdzie nie pójdę, dopóki tego nie skończę.- wskazała głową na leżące wycinanki.- A poza tym muszę jeszcze dziś udekorować salę. Z tego co wiem, miałyśmy się tam spotkać.- posłała Forbesównie znaczące spojrzenie.
-Wiem, wiem.- machnęła lekceważąco dłonią.- Ale możemy to zrobić jutro z rana, bądź też dziś, ale wieczorem. Takiej okazji nie można przegapić.- Caroline rzuciła się na łóżko Eleny.
-Jakiej okazji?- wypaliła nierozumiejąca brunetka.
-Oh, bo ty nic nie wiesz.- mruknęła pod nosem blondynka.- Mamy w Mystic Falls nowych mieszkańców. Bracia Salvatore. Jeden z nich, Stefano, będzie uczniem naszego liceum. Spotkałam go. Zaprosił mnie do siebie.- zaklaskała radośnie w ręce.- Powiedział, że mogę pojawić się z osobą towarzyszącą.- dodała zerkając wymownie na Elenę.
Jedna brew Gilbertówny powędrowała ku górze. Zaintrygował ją fakt, że w sąsiedztwie pojawiło się rodzeństwo, bracia, a w dodatku jeden z nich będzie uczęszczał do ich szkoły. Korciło ją, by poznać ich bliżej. Co prawda nie znała tych ludzi. Mogli to być jacyś psychopaci, ale… Ciekawość zżerała ją od środka. Wreszcie, na moment by odpoczęła.
Energicznie podniosła się z krzesła. Podeszła do szafy, z której wyciągnęła liliowy, koronkowy top. Nałożyła go. Idealnie współgrał z ciemnymi jeansami. Wparowała jak burza do łazienki kręcąc sobie włosy. Po wykonanej czynności nałożyła na siebie lekki makijaż, przez co efekt był doprawdy zadawalający.
Wróciła do pokoju, gdzie pokazała się przyjaciółce. Caroline przyglądała jej się dokładnie. Elena wyglądała uroczo, lecz coś nie pasowało. Dziwne odczucie nie chciało opuścić blondynki. Mały grymas pojawił się na jej twarzy. Po chwili jednak w głowie zapaliła się żaróweczka. Uśmiechnęła się promiennie.
Wstała i wzięła klamrę do włosów leżącą na szafie dziewczyny. Podeszła do niej i spięła je w luźny kok. Kręcone kosmyki luźno opadały na twarz. Dało to uroczy efekt.
-Teraz jest wspaniale. Wyglądasz jak cukierek. Tylko cię schrupać.- skwitowała, po czym obie zachichotały.
Zbiegły po schodach na parter zawzięcie plotkując o nowych sąsiadach. Weszły do kuchni, gdzie Miranda Gilbert, matka Eleny przygotowywała podwieczorek. Grayson Gilbert czytał gazetę. Na widok córki i Forbesówny uśmiechnął się promiennie.
-A gdzie panienki się wybierają?- spytał ciekawy.
-Idziemy w gościnę do nowych sąsiadów.- nim brunetka zdążyła cokolwiek powiedzieć, Caroline żywiołowo oznajmiła im wiadomość.
-Ktoś nowy?- odezwała się zaintrygowana mama.
-Bracia Salvatore. Jeden z nich będzie uczęszczał do naszego liceum.- blondynka ponownie wyrwała się do odpowiedzi.
-Idziemy. Pa.- rzekła Elena, po czym wciągnęła na nogi trampki, narzuciła skórzaną kurtkę i wraz z Caroline wyszła z domu.
Szybkim krokiem maszerowały w kierunku rezydencji Salvatore’ów. Caroline była bardzo podekscytowana bliższym zapoznaniem się z nowymi sąsiadami. Elena natomiast nieco ochłonęła. Uspokoiła się. Zrozumiała, że to tylko przeprowadzka kolejnych nastolatków. Niby sensacja, a jednak nic takiego. W końcu takie sytuacje zdarzają się na co dzień, a one potraktowały ich jako news światowej rangi. Do wszystkiego potrzeba dystansu. W pewnej chwili nawet zawahała się, czy do nich iść. Jednego z nich i tak pozna w szkole, a drugiego prędzej czy później spotkałaby na ulicach miasteczka. Jednakże nie chciała zawieść Caroline. Wiedziała, jak emocjonalnie przyjaciółka podchodzi do tej sprawy.
Lada moment stanęły przed pensjonatem, w którym zamieszkali nowo przybili. Elena zlustrowała willę. Klasyczna, postawiona lata temu. Olbrzymia. Potężne drzewa wznosiły się ponad budynek w głąb podwórza. Można śmiało powiedzieć, że przed rezydencją znajdował się zieleniec. W powietrzu czuć było zapach kwiecistych krzewów i  barwnych pnączy. Marmurowa fasada i nieprzeciętne kolumny zostały umieszczone przy wejściu.
Caroline nieśmiało zapukała do drzwi. Po chwili otworzył je przystojny blondyn, który posłał damom serdeczny uśmiech. Spojrzał się na Car, a zaraz potem na Elenę, która na moment zatraciła się w zielonych oczach, które wydawały się mądre i tajemnicze.
-Cieszę się, że przyszłyście, Caroline i…- urwał przyglądając się Gilbertównie.
-Elena.- przedstawiła się na jednym wydechu.
-… i Elena. Zapraszam.- gestem dłoni zaprosił do środka pomieszczenia.
Wkroczyły do pensjonatu. A tam? Zachwycająca architektura. Stare, lecz bardzo wytworne meble. W salonie barwne szkło weneckie stanowiące klosze bajecznych żyrandoli. Kominek, który bił ciepłem. Barek z alkoholem i kanapy z dawnych lat.
Dziewczęta były zachwycone. Czuły się jak księżniczki, na dworze książęcym.
Rozsiadły się na sofach. Forbesówna nie potrafiła oderwać wzroku od Stefano, natomiast Elena nie zachwycała się nim do tego stopnia, co przyjaciółka. Życzliwy, kulturalny, bystry, bardzo ładny chłopak, lecz nie w stylu brunetki. On natomiast zachwycił się urodą brązowookiej. Dostrzegał w niej coś, co go przyciągało, niczym magnes.
-Co do picia? Kawa, herbata, wino?- wypalił ze spokojem.
Caroline ocknęła się z zauroczenia blondynem. Zerknęła na Elenę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Wino.- odparła pogodnie brunetka.
Uśmiechnął się. Spojrzał wymownie na córkę pani szeryf.
-Również.- wydukała.
Podał dziewczętom alkohol. Sam też wlał sobie winka w kieliszek.
-A więc, Stefano, może opowiesz nam coś o sobie?- zagadała śmiało Elena.
Młodzieniec zachichotał lekko. Brunetka zwróciła uwagę na to, że jego cera jest nienaturalnie blada, a oczy wręcz błyszczące, jakby ciągle zaszklone łzami.
-Przeprowadziłem się tu kilka dni temu, wraz z moim bratem. Pochodzimy z Włoch.- odpowiedział skrótowo.
-A rodzice?- dociekała Gilbertówna.
-Nie żyją.- te słowa wywarły na nastolatkach niemały szok i współczucie.
-Przykro nam.- wyjąkały obie.
-Zaczynam nowe życie.- uśmiechnął się słabo.
-A brat?- słowa niekontrolowanie wymsknęły się z ust brunetki.
W tym momencie drzwi rezydencji otworzyły się, a jej próg przekroczył pewny młodzieniec. Już z daleka wydawał się być zabójczo przystojny. Nonszalanckim krokiem wkroczył do salonu. Usta Car utworzyły kształt litery „o”. Elena natomiast nie potrafiła wypowiedzieć ani słowa.
Stefano to naprawdę przystojny chłopak, lecz jego brat to absolutny ideał. Ciemne, kruczoczarne włosy. Mleczna, bardzo blada cera. Skórzana kurtka, czarna koszula i ciemne jeansy oraz buty. Błękitne, lazurowe oczy, które wręcz hipnotyzowały. Błyszczały tak samo, jak oczy blondyna. Szelmowski uśmieszek gościł na twarzy, ukazując przy tym zadziorną osobowość.
-To właśnie mój brat. Damon.- Stefano nie cieszył się zbytnio na wzmiankę o bracie.
Damon. Przepiękne imię. W myślach Eleny brzmiało cudownie, a co dopiero, gdy wypowiedział je Stefano. Serce na moment zabiło szybciej. Nigdy nie widziała kogoś takiego, jak niebieskooki Salvatore.
~Damon~
-Co mój mały braciszku? Stęskniłeś się?- nie przestawał się uśmiechać.
Biła od niego pewność siebie. Jego uwagę przykuła postać smukłej blondyneczki, która siedziała zadowolona wpatrując się to w niego, to w brata. Po chwili zauważył jednak obecność drugiej dziewczyny podziwiającej niecodzienną architekturę domu. Przyjrzał jej się bardziej. Kręcone, spięte w luźny kok włosy, świetny ubiór i pochłaniające, czekoladowe oczy. Wprost urocza. I taka… Inna. Prawie wcale nie zwracała uwagi na przystojnego bruneta o nietypowym, pięknym wyglądzie i na jego dziwnego braciszka. Zainteresowała go pomimo faktu, iż spędził noc z śliczną nastolatką, która wprost go uwielbiała.
Rozluzowany rozsiadł się na kanapie obok brata, tak, aby mógł patrzeć wprost na nieznajomą brunetkę.
-Mój braciszek pewnie zanudza was swoimi nudnymi opowieściami?- zagadał ze złośliwością.
-Dopiero przyszłyśmy.- odparła z słabym uśmieszkiem blondyna.
I w tym momencie Damon upewnił się w stu procentach co do tego, że jasnooka jest łatwą laską na jedną noc. Zachwycała się nowymi w miasteczku chłopcami i tylko to ją interesowało. Nie musiał czytać w jej myślach. To było widać.
Wywrócił oczami nalewając sobie whiskey.
-Co skłoniło takie śliczne dziewczyny do odwiedzin mojego monotonnego braciszka?- w jego tonie zagościła szyderczość z Stefano.
-Zaprosił nas.- odpowiedziała śmielej Car.
Damona irytowało to, że druga z dziewczyn wcale nie zabierała głosu, odkąd wszedł do posiadłości. Pragnął usłyszeć jej głos, dowiedzieć się czegoś więcej o nieznajomej.
-Czy milczenie jest spowodowane tym, że mój brat cię otruł?- zwrócił się w kierunku Eleny.
Dziewczyna w końcu na niego spojrzała. Przeszły go przyjemne dreszcze. Naszła go ochota na szczery uśmiech, bez żadnych złośliwości. Po chwili jednak otrząsnął się. Przecież to niemożliwe, żeby jakaś tam panna tak na niego podziałała. Stwierdził, że pewnie przesadził z piciem, na co zaśmiał się w myślach. Starał się opanować.
-Nie. Po prostu nie mam ochoty komentować tych idiotycznych docinek.- posłała mu złośliwy uśmieszek.
A więc miała charakterek. Kręciło go to.
-Właśnie to zrobiłaś.- puścił do niej oczko.
Wywróciła oczami.
-Zwykły cwaniaczek z ciebie, Damonie. Może więcej szacunku do brata?- wyczekiwała odpowiedzi.
Odważna i szczera, aż do bólu. Bo kto inny mówi takie rzeczy nowo poznanym osobom? Podobała mu się coraz bardziej.
-Mieć szacunek do niego, to jak całować śmietnik. Bez urazy, braciszku.- Stefano zignorował zgryźliwy komentarz brata.- Skoro mówisz do mnie na „t”, to jakie jest twoje imię?- odbiegł od tematu.
-Elena.- odpowiedziała od niechcenia.
Elena. Podziwiał piękno jej imienia.
-Caroline, musimy się zbierać. Trzeba udekorować salę.- podniosła się z kanapy.
Nie wiedzieć czemu, Damon poczuł zawód, gdy usłyszał, że owa piękność lada moment opuści rezydencję.
-Musimy?- pisnęła w stronę przyjaciółki.
-Ja muszę. Jak chcesz, to zostań. Matt mi pomoże.- odpuściła Car obowiązek dekoracji szkoły.- Stefano, miło było cię poznać. Dziękuję za gościnę.- blondyn ucałował jej dłoń, na co Damonowi zrobiło się z lekka niedobrze.- Ciebie również miło było poznać, Damonie.
Brunet wstał, ujął delikatną dłoń dziewczyny, po czym czule musnął ją swymi miękkimi wargami. Gdy podnosił głowę, zauważył na jej twarzy rumieńce, a w oczach dziwny błysk. Cóż, może lubiła kulturalnych i ułożonych dżentelmenów?
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna zdążyła opuścić pensjonat.
Damon westchnął ciężko. Ciekawa z niej osoba. Zapewne przyjrzy jej się bliżej, jednak świat nie kończy się na jednej panience. Przeniósł wzrok na Caroline, która podśmiechiwała się do żartów Stefano. Pewnie, gdyby nie braciszek już znalazłby się z nią w sypialni. Lubił bawić się dziewczynami i nic nie mogło tego zmienić. Nie uśmiechało mu się siedzenie z bratem i jego pożal się Boże koleżaneczką. Chciał iść do Claudii (panny, z którą spędził noc i którą się pożywił), lecz nie lubił wracać do tych samych laseczek.
Może jednak powinien zająć się... Eleną?
Na jego twarzy pojawił się diaboliczny uśmieszek. Z chęcią się nią zaopiekuje.
~Elena~
Kiedy wyszła z pensjonatu poczuła niewyobrażalną ulgę. Pokierowała się do domu, po ozdoby na bal, po czym ruszyła w kierunku szkoły.
Fakt, faktem, bracia Salvatore byli nieziemsko przystojni, a szczególnie Damon, lecz właśnie ten Damon powodował, że wariowała. Z jednej strony imponował jej, a z drugiej miała ochotę go zabić. Nigdy nie czuła czegoś tak dziwnego. Wiedziała jedno- lepiej trzymać się od niego/nich z daleka.
Może to tylko obsesja, albo zwykłe uprzedzenie, jednakże Gilbertówna podejrzewała, że obydwoje skrywają jakiś sekret. Niekoniecznie dobry. Emanowała od nich dziwna energia, a uroda… Bardzo nietypowa. Na dodatek tak blada i zimna skóra, błyszczące oczy…
Stop.
Dziewczyna potrząsnęła zdezorientowana głową, jakby próbując wybić sobie z niej natarczywe myśli, które wydały jej się nonsensowne. Czepiała się ludzi, których nie zdążyła dobrze poznać.
Nie chciała dłużej zaprzątać sobie tym głowy. Weszła do liceum, kierując się do sali. Tam czekał na nią Matt z Tylerem oraz Bonnie i Gwen.
Matt. Sympatyczny blondyn, były chłopak Eleny. Naprawdę miły koleś, lecz nie dla niej. Zostali przyjaciółmi. On nadal się w niej kochał. Ona udawała, że tego nie widzi. I lepiej, żeby tak pozostało.
Tyler to roztrzepany brunet, który lubił dobrze się zabawić. Nie wzgardził towarzystwem ładnych dziewcząt. Ostatnio kręcił się koło Gilbertówny. Zaprosił ją nawet na bal, na co się zgodziła. Wolała iść z nim, niż z Mattem, przy którym czułaby się bardzo niezręcznie.
Bonnie. Mulatka. Trochę za sztywna. Nie potrafiła się wyluzować. Wyglądała tak, jakby żyła w innym świecie, gdzieś za ścianą. Strasznie nawiedzona laska, jednak znała ją od piaskownicy. Zresztą i tak wszędzie za nią chodziła.
No i Gwen. Najlepsza przyjaciółka, nie wliczając Caroline. Pewna siebie, krótkowłosa blondynka o ciemnoniebieskich oczach. Darzyła zamiłowaniem lata dwudzieste i wszystko, co z nimi związane (moda, styl, fryzury, makijaż). Znały się z Eleną od malutkiego dzieciaka. To długoletnia, prawdziwa przyjaźń. Nawet, gdy jej matka zmarła na nowotwór i wyjechali z ojcem do Las Vegas, ich kontakt się nie urwał. Potem jednak, z powodu kłopotów finansowych ojca, Gwen wróciła do Mystic Falls, pod opiekę babci. Elena cieszyła się, że ją miała. Zawsze mówiły sobie o wszystkim i wspierały się w trudnych chwilach. Zupełnie, niczym siostry.
Dziewczyny uściskały się. Elena wręczyła jej dekoracje, które Gwen zaczęła przywieszać.
-I jak się czuje Nina?- spytała z troską Gwen.
Nina. Malutka siostrzyczka Gilbertówny. Zachorowała na zapalenie płuc. Leży z gorączką w domu.
-Cóż, gorączka nieco spadła, jednak nadal nie czuje się najlepiej.- poinformowała przyjaciółkę.
-Biedulka… Wpadnę do niej z prezentem. To na pewno podniesie ją na duchu.- zachichotała lekko.
-Gwiazdeczka jest chora?- zmartwił się Matt, który stał na drabinie zawieszając ozdoby na suficie.- Chyba musimy ją odwiedzić, co nie, Gwen?- zwrócił się do blondynki.
-Tak.- posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.- Wpadniemy do was jutro, Eleno.- oznajmiła brunetce.
Gilbertówna pokiwała lekko głową. Na jej twarzy pojawił się drobny uśmieszek. Jej przyjaciele ubóstwiali malutką Ninę, a swoją drogą mieli pretekst, by przyjść do jej domu. Nie wiedzieć czemu, bardzo lubili tam przebywać.
Elena poszła pomóc Bonnie i Tylerowi zawiesić bilbord na ścianie. Każdy wykonywał swoje prace. Puścili muzykę, co umilało im wypełnianie obowiązków. Niebieskooka i czekoladowo oka zaczęły tańcować na parkiecie. Ich zrozumienie było wręcz wspaniałe, niczym u sióstr. Gdy znajdowały się w dwie w jakimś miejscu wiadome, że o spokoju można tylko pomarzyć.
W końcu wysłano jednak Gilbertównę do magazynu, po więcej brokatu i motywów przewodni z ubiegłych imprez.
Szła przez korytarz. Na moment przystanęła. Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje. Rozejrzała się uważnie dookoła, lecz nikogo nie dostrzegła. Czuła, że zaczyna popadać w paranoję.
Lekko spięta weszła do ciemnego magazynu. Nic nie widziała. Szukała włącznika światła, lecz nie dostrzegała go. Zaklęła pod nosem. Egipskie ciemności. Co rusz potykała się o jakieś graty. Z nauczycieli też nieźli bałaganiarze. Nie cierpiała tego bałaganu. Mogły sprzątać tu z dziewczynami nawet cztery razy w miesiącu, a i tak nikt nie dbał o porządek. To miejsce nawiedzało ją w koszmarach.
Na moment przystanęła. Żołądek podszedł jej do gardła. Usłyszała dość głośny szelest gazet. Czyżby ktoś tu był?
Wdech.
Wydech.
Popadasz w paranoję, dziewczyno.- skarciła się w myślach.
Zaczerpnęła tchu, po czym na nogach, jak z waty ruszyła przed siebie. Ponownie usłyszała szelest.
Skrzypnięcie.
Na ponów wstrzymany oddech.
Poczuła, jak zimny pot oblewa jej plecy.
Przełknęła głośno ślinę. Ktoś tu musiał być. To nie możliwe, aby szczury, bądź też inne gryzonie zachowywały się na tyle głośno i w dodatku z taką premedytacją.
Czyżby znajomi nabijali się z niej?
Nie. Ta opcja odpadła. Nikt za nią nie szedł, a tym bardziej za nią nie wchodził. To z pewnością ktoś obcy.
Bum, bum, bum.
Serce biło, niczym dzwon.
Bum, bum, bum.
Strach nie pozwalał się poruszyć.
Bum, bum, bum.
Czuła, że popada w szaleństwo.
Bum, bum, bum…
Zimny oddech na jej karku.
Bum, bum, bum…
Przeszyły ją ciarki.
Bum, bum, bum…
Nieznajoma osoba odwróciła ją ku sobie.
Bum, bum…bum.
Zatopiła się w błękicie oczu. Widziała już ten błękit. Tego odcienia nie da się pomylić z żadnym innym. Ale kto…? I w tym momencie w głowie zapaliła się żaróweczka.
-Damon!- poirytowana wrzasnęła z wyrzutem.
W magazynie rozległ się śmiech mężczyzny. Brunet nacisnął pstryczek, przez co zapaliło się światło. Elena nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wygląda. Zbladła do tego stopnia, że można było śmiało ją porównać do bladości skóry Salvatore’a. Drobne kropelki potu zgromadziły się na jej czole. Oddychała szybko i niemiarowo, a serce waliło jak oszalałe.
Nie rozumiała, co ON tu robi. Po co tu przyszedł? Czemu? Dlaczego ją straszył?
Naprawdę, miała wielką ochotę wymierzyć mu siarczysty cios w policzek, lecz pohamowała te niecne pragnienie.
Przyłożyła sobie dłoń do serca, opierając się o stare, zagracone różnymi rzeczami biurko. Usiłowała się uspokoić.
-Nie mów, że cię wystraszyłem.- uśmiechnął się łobuzersko.
Zmroziła go spojrzeniem.
-Jeszcze moment, a zacznę uważać cię za psychopatę. Oby tak dalej.- pokazała mu kciuk do góry uśmiechając się złośliwie.
Nie skomentował tego, tylko dalej się podśmiechiwał.
Elena wywróciła oczami.
-A więc, może raczysz mi powiedzieć, co tutaj robisz?- spytała nie siląc się, by jej ton brzmiał miło.
-Pomyślmy… Nie miałem ochoty patrzeć na mordkę mojego braciszka i jego nowej przyjaciółeczki, więc przyszedłem tu, by ci pomóc?- wyczekiwał odpowiedzi.
Spojrzała na niego zdziwiona. Akurat jej? Po co? Sama sobie mogła doskonale poradzić. Poza tym miała pełną ekipę do pomocy. Nie potrzeba nikogo nowego, a szczególnie takiego Kogoś.
-Mi? Obcej ci osobie? Niby dlaczego? Nie lepiej iść się zabawić, poznać miasteczko i jakieś ładne dziewczyny?- nie przestawała zadręczać go podejrzliwymi pytaniami.
W jego oczach ukazały się diabliki. Chyba wpadł na jakiś pomysł.
-Wszystko w swoim czasie.- posłał jej szelmowski uśmieszek.- A teraz- podszedł do kartonów, które stały za biurkiem- pozwól, że ci pomogę.- dokończył biorąc dwa w ręce.
Nie było sensu wyrażać sprzeciwu. Zrezygnowana wzięła jeden z kartonów, po czym ruszyła w kierunku sali z Damonem u boku.
Kątem oka zauważyła, że brunet się jej przygląda. Normalnie to by jej przeszkadzało, lecz teraz postanowiła zbagatelizować sytuację. Fakt, przystojny z niego facet, ale to nie dawało mu uprawnienia do wszystkiego.
Przekroczyli próg pomieszczenia. Wesołe pogawędki przyjaciół momentalnie ustały. Zapanowała głucha, niezręczna cisza. Cztery pary oczu obserwowały Gilbertównę i nieznajomego bruneta, który miał ochotę parsknąć śmiechem, widząc ich zażenowanie.
Elena jak gdyby nigdy nic postawiła kartony na ziemię. Odetchnęła z ulgą. Spojrzała na znajomych. No tak, główna sensacja dzisiejszego wieczoru, PAN SALVATORE.
-Gwen, Matt, Tyler, Bonnie, poznajcie Damona Salvatore, nowego mieszkańca Mystic Falls, który raczył zaszczycić nas swą pomocą i obecnością.- wskazała dłonią na nowo przybyłego.- Damonie, poznaj Gwen, Matta, Tylera i Bonnie, moich powierników.- ruchem dłoni pokazała ekipę.
Niebieskooki zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Podszedł do Gwen i ucałował jej dłoń. Tak samo postąpił z mulatką. Mattowi i Tylerowi uścisnął przyjaźnie dłonie. Przewodnicząca samorządu nie dowierzała w to, co widzi. Brunet tak nagle stał się m i ł y ? Cóż, pewnie niezły z niego aktor.
-Miło was poznać.- posłał im uśmiech, który wyglądał na serdeczny. (kolejny szok dla Gilbertówny)
Po jakimś czasie atmosfera ożywiła się. Każdy zawzięcie dekorował wnętrze. O dziwo, Damon też przyłączał się do pracy. Oczywiście, najwięcej pomagał mulatce i blondynce, przy czym nieźle je bajerował.
Elena męczyła się natomiast z Tylerem. Chłopak naprawdę zaczął o nią zabiegać, nawet z przesadą. Gdy tylko nadarzyła się okazja obejmował ją w talii i szeptał do ucha czułe słówka, albo łaskotał. Powoli stało się to drażniące i nużące, bo ona nic do niego nie czuła. Ponadto wszystko obserwował Matt, który wyraźnie posmutniał. Wiedziała, że on nadal darzy ją głębszym uczuciem i sprawianie takiej przykrości było ostatnią czynnością, której mogła pragnąć.
Męka dobiegła końca po dwóch godzinach, gdy wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że na dziś koniec pracy. Jest czwartek, a bal odbędzie się dopiero w przyszły piątek. Mają jeszcze mnóstwo czasu.
Towarzystwo opuściło placówkę liceum. Gwen chciała wyciągnąć Gilbertównę do jakiegoś klubu, lecz dziewczyna nie czuła się na siłach. Blondynka poszła więc z Mattem i Tylerem się zabawić, natomiast Bonnie wróciła do domu. I tak się złożyło, że Elena została sama na sam z Damonem.
Właśnie zamierzała się z nim pożegnać, lecz nie zdążyła.
-Elena- wypalił nagle.- Pamiętasz, zasugerowałaś mi, żebym bardziej poznał miasteczko…- zaczął powoli.
-Tak. I w związku z tym…?- odparła szybko.
-Wiesz, w końcu ładnie wam pomogłem, a nie musiałem, więc może poświęciłabyś mi trochę czasu i oprowadziła po okolicy?- uśmiechnął się łobuzersko.
Parsknęła śmiechem.
-Myślałam, że to cel charytatywny. Nikt nie prosił cię o pomoc, a na pewno nie ja.- nawet nie zaskoczyła go tą odpowiedzią. Widocznie, przyzwyczaił się do jej bezpośredniości.
-Ah, no tak, ale nawet w celach charytatywnych oczekuje się czegoś miłego, prawda?- odparł zupełnie niezrażony.
-Zwykle starczy zwykłe „dziękuję”.- posłała mu złośliwy uśmieszek.- A więc, żegnam.- pokiwała mu dłonią, po czym ruszyła przed siebie.
-A więc masz zamiar mieć mnie na sumieniu? Chcesz, abym zgubił się w tym przerażającym Mystic Falls?- krzyknął za nią.
Zatrzymała się chichocząc lekko i kiwając głową. Wiedziała, że nie odpuści. Takie typy nie dają za wygraną. Ale… Ona też nie.
Odwróciła się na moment patrząc mu w oczy.
-Cóż, masz bardzo troskliwego brata, który z pewnością by cię odnalazł.- zaśmiała się.
Wywrócił oczami.
-Czyli nie ma żadnych szans, abyś oprowadziła mnie po miasteczku?- zrobił minę smutnego psiaka.
Parsknęła śmiechem.
-Nadzieja ponoć umiera ostatnia. Jeśli ci tak zależy, to próbuj dalej. Może kiedyś się zgodzę.- rzekła podśmiechując się.- Ah, o ile do tego czasu nie zaginiesz.- puściła do niego oczko, po czym pomachała dłonią na pożegnanie.
Dziwny gość z tego Damona, trudno zaprzeczyć. Ale było w nim coś takiego, co urzekało i przyciągało ją. Wątpiła, by nadal tak zabiegał o „oprowadzenie po miasteczku”, lecz mimo to miała cichą nadzieję, że może, kiedyś da się na to namówić i fajnie spędzą razem czas. Zresztą… Zastanawiała się, o czym właściwie marzy. Ten facet mógł mieć każdą. A kim byłaby ona? Pewnie kolejną z jego zabaweczek. Nie powinna się z nim spoufalać.
Z mieszanymi uczuciami ruszyła przed siebie. Czuła, że szanowny Damon Salvatore jeszcze nie raz zagości w jej życiu.
~Damon~
Spędził dzień na p o m a g a n i u dzieciakom z liceum, a przede wszystkim jednej dziewczynie, która bardzo go zainteresowała. W sumie sam nie rozumiał, dlaczego tak się do niej przyczepił. Może się nudził? Tak, to z pewnością nuda. Przecież on nigdy nie zawracałby sobie głowy śmiertelniczką (co prawda bardzo ładną i ciekawą, ale śmiertelniczką). A z resztą i tak wyglądało na to, że przez najbliższy czas będzie siedzieć bezczynnie w tym miasteczku, więc… Co mu szkodziło? Przynajmniej czymś, a w sumie to kimś się zajmie- Eleną.
Dziewczyna zapewne pomyślała, że Damon odpuści sobie i przestanie usilnie zwracać na siebie jej uwagę, lecz myliła się. Ciągłym odmawianiem mu tylko zachęca go do dalszego próbowania.
Szedł zadowolony z siebie podśmiechując się pod nosem. Czuł, że panienka Gilbert niezwykle umili mu pobyt w Mystic Falls.